Wieczór spędzony z książką. Ciepłe światło lampki nocnej chroni przed niebezpieczeństwami czyhającymi w ciemności. Spokojny głos czyta cicho kolejną niesamowitą historię. Są piękne księżniczki, odważni rycerze, czarne charaktery i mówiące zwierzęta. Magiczny świat, który najpierw daje się poznać poprzez głos bliskiej osoby, a z czasem budowany jest stopniowo z samodzielnie posklejanych zdań. Wspomnienia, które pozostaną w pamięci. Każda opowieść jest wyjątkowa, ale zawsze jakaś historia jest tą ukochaną, tą do której się wraca, którą chciałoby się powtarzać bez końca. Sielanka, prawda? Rzeczywistość nie jest jednak tak przyjemna, jak zapamiętaliśmy to z dzieciństwa.
Moją
ulubioną bajką była (i wciąż jest) historia o Sinobrodym. Być może dlatego, że
starsza siostra czytała mi ją najczęściej, choć miała do wyboru kilkadziesiąt
innych opowiadań. Nawet nie wiem, kiedy to się zaczęło. Mam wrażenie, że Sinobrodego
znam od zawsze. Na początku siostra nie pozwalała mi oglądać obrazków w
książce, co naturalnie tylko potęgowało moją ciekawość. Historia, choć brutalna
i przerażająca, wzbudzała moje ogromne zainteresowanie i do dziś pamiętam tę
fascynację rysunkiem z zamordowanymi żonami głównego bohatera. Najpierw szybko
przerzucałam stronę, żeby z czasem przyglądać się coraz dłużej i dokładniej. I to
napięcie: czy braciom uda się dotrzeć na czas do zamku i ocalić Annę przed
gniewem męża?